1. Trójkątne, przenikliwe
Dawniej posłałbym cię, miły czytelniku, do kościoła i tam zobaczyłbyś emblemat, od którego chcę zacząć. Ale dzisiaj łatwiej go znaleźć na odwrocie banknotu jednodolarowego. To sławne oko, ujęte w formę trójkąta, należy do symboli odwiecznych. Chrześcijanie i Skarb Federalny są tylko jego najmłodszymi depozytariuszami. Ten symbol powiedziałby nam wiele o swej mocy, gdybyśmy poświęcili mu odrobinę czasu. Niestety, zarówno na bzdury, jak i na rzeczy godne uwagi spoglądamy tak samo pobieżnie i zbyt krótko, by cokolwiek zobaczyć; raczej ślepi niż widzący. Mądrość przedwiecznych emblematów wymaga medytacji. Bez choćby małego kroku w ich stronę tracimy szansę zobaczenia ich sensu. W tym przypadku chodzi właśnie o widzenie, skoro oko jest tutaj głównym przedmiotem, choć nie jedynym, bo wychodzące zeń promienie czynią je poniekąd słońcem, zaś równoboczny trójkąt dodaje mu kontekstu świętej geometrii. Ale oko jest najważniejsze. W emblemacie jest to oko „boskie”, przez Egipcjan uznane za symbol tego, co „podsyca święty ogień, czyli inteligencję człowieka” (Ozyrys) lub talizman chroniący przed złem (Horus). Teologia reformacji uczyniła je „okiem opatrzności”, a teozofia masonów znakiem Wielkiego Budowniczego. Pewnie neoplatończyk Plotyn nie był pierwszym, który dostrzegł analogię między okiem a słońcem, dawcą światła, życia i mądrości.
Napisał, że oko nie mogłoby zobaczyć słońca, gdyby samo nie było słonecznej natury. Zarówno antyczny Asyryjczyk, Egipcjanin czy Grek, jak młodszy od nich Europejczyk lub Azjata mogą w nim odnaleźć ten sam sens, bo jest tak uniwersalny. Powiedzmy jeszcze tylko, że przez wszystkie minione epoki ten symbol miał człowiekowi uświadamiać przenikliwy, boski wzrok, który go bezustannie śledzi. To nakładało na niego zobowiązanie moralne. Chciał pewnie wypaść jak najlepiej przed tym okiem; podobnie dzisiaj poprawiamy włosy, makijaż czy sukienkę przed kamerą. Dla poprawy samopoczucia fundujemy sobie garść pięknych pozorów wobec obiektywu, bo kamera zadowala się zewnętrznością. W naszych czasach wysokiej technologii, globalnych standardów i masowej kultury, duchowość jest drugorzędną miarą człowieczeństwa. Nawet z miłości bliźniego robimy biznes. Może zresztą i dawniej było podobnie, a w „oku opatrzności” widziano tylko obietnicę przebaczenia win i grzechów? Tak czy inaczej, ten trójkątny symbol naprowadza nas na kwestię wzroku. Tyle że w naszym przypadku chodzi o dwoje oczu. Prawe i lewe. To drugie, według wierzeń magicznych, jest jakoby wcieleniem zła. A prawe jest prawe. Podwójność tego organu każe pamiętać o dwojakości widzenia. Jednego, co jest otwarte i jasne, oraz drugiego, co krzywo się mruży. Nie zna tego problemu aparat fotograficzny, patrzący na wszystko jednym, chłodnym okiem. Ale nasza natura życzy sobie, by korzystać z obu. Jest jeszcze tradycja „trzeciego oka” – jogiczno-buddyjska – ciekawego jako fakt, a może tylko metafora. Te wszystkie pojedyncze, podwójne, a może nawet potrójne oczy niczego tak bardzo nie pragną, jak patrzeć. A nasyciwszy nas wizualnym pokarmem zamykają powieki na pożegnanie dnia. Lecz nawet wtedy zalewają nas obrazy snów, jakbyśmy nie mogli żyć ani sekundy bez patrzenia. Więc jakże ganić kogoś za to, że patrzy, gapi się, podgląda, pragnie zobaczyć?
Wystaw swoją recenzje