1. Żadnych kar
Jeżeli chcemy, żeby nasze dziecko było dobre, dajmy mu okazję robić dobre rzeczy, naprawiać błędy – twierdzi Joanna Faber.
KAROLINA ROGASKA: Pani mama szkoliła innych rodziców. Jak to jest dorastać pod okiem ekspertki od wychowania?
JOANNA FABER: – Nie znałam innego sposobu wychowania, więc nie miałam świadomości, że jestem pod skrzydłami ekspertki. Ale kiedy patrzę wstecz, myślę, że posiadanie mamy i ojca, którzy potrafili mnie słuchać i akceptowali moje uczucia, sprawiło, że sobie ufam. Nauczyłam się też patrzeć na świat z perspektywy innych ludzi, a to jest przydatne w rozwiązywaniu konfliktów.
Łatwiej było dzięki temu wychowywać własne dzieci?
– Cóż… Myślałam, że będzie łatwo. Sądziłam, że skoro zostałam tak, a nie inaczej wychowana, i w dodatku przez 10 lat byłam nauczycielką, to będę w tym świetna. Gdy na lekcjach widziałam, że dzieci są agresywne, byłam przekonana, że dzieje się tak z powodu błędów wychowawczych ich rodziców, którzy pewnie je biją, krzyczą. Mnie moi nigdy nie bili, swoje też będę wychowywała łagodnie, nie będzie mowy o agresji, myślałam. A potem urodziłam trójkę dzieci i przed sobą przepraszałam rodziców za wszystkie złe myśli na ich temat.
Pani dzieciom też zdarzyło się przejawiać agresję?
– Jasne. Teraz wiem, że tak się czasem dzieje, ale początkowo trudno było mi to przyjąć. Raz wybrałam się z dwuletnim synem, Samem, do centrum handlowego. Przepychając się przez tłum, chwyciłam go mocno za rękę. Nie spodobało mu się to, więc zaczął się szarpać, krzyczeć. Ja ściskałam coraz mocniej – bałam się, że go zgubię. Jednocześnie w mojej głowie pojawiły się absurdalne myśli – zaczęłam się obawiać, że ktoś weźmie mnie za porywaczkę dzieci, zabiorą mnie na przesłuchanie, spytają o nazwisko, a ja nie będę mogła go podać, bo wtedy skojarzą, że jestem córką tej słynnej ekspertki. Czułam, że nie wypada, bym jako córka Adele Faber nie radziła sobie w trudnych sytuacjach. Nie ujawniałam się zatem z tym, że jest moją matką.
Ale w końcu się Pani przyznała. I napisała książkę Jak mówić, by maluchy nas słuchały, skierowaną do rodziców małych dzieci.
– Chodziłam na spotkania z innymi mamami – dzieci miały czas się wyszaleć, a my pogadać z kimś dorosłym. Jedna z nich podeszła do mnie i powiedziała: „Słuchaj, Joanna, musisz przeczytać tę książkę – jest totalnie w twoim stylu! ”. W ręce trzymała książkę mojej mamy. Musiałam się przyznać. Rodzice poprosili, żebym zrobiła dla nich wykład, potem warsztaty… W końcu przyszedł czas na książkę. Zdałam sobie sprawę, że nawet jeśli wychowywanie także dla mnie okazało się niełatwe i nie byłam w stanie zapobiec konfliktom, to jednak mam umiejętność ich rozwiązywania bez uciekania się do straszenia i karania.
To znaczy?