W BŁĘDNYM KOLE
Im bardziej jemu na niej zależy, tym bardziej boi się do niej zbliżyć. Im bardziej ona obawia się porzucenia, tym bardziej nieświadomie je prowokuje. W powstawaniu takiego błędnego koła kluczową rolę pełnią emocje i samoocena. Zrozumiałe, że lęk przed bliskością powodują sytuacje, gdy boimy się porzucenia czy nieodwzajemnienia uczuć. Okazuje się jednak, że częściej generują lęk emocje pozytywne. Doświadczenie bycia wybranym i ważnym, troska i miłość, jakie nam ktoś okazuje, mogą uruchomić nieświadome przekonania, że jesteśmy niegodni miłości, nie dość dobrzy. Być może na wszystko dobre, w tym na akceptację rodziców, musieliśmy zasługiwać. Pozytywny stosunek partnera staje w konflikcie z tym, jak traktujemy siebie. Pojawia się nieprzyjemny dysonans. Aby go usunąć, wybieramy zazwyczaj trzymanie się utrwalonych – choć negatywnych – przekonań na swój temat. Przywykliśmy do nich. Wybranie innego, pozytywnego scenariusza oznaczałoby budowanie swojej tożsamości na nowo, co jest procesem żmudnym. Nikt nie lubi niestabilności, zmian. Zmiana, nawet pozytywna, oznacza kryzys, zachwianie starego porządku.
CZYJE SĄ MOJE POTRZEBY?
Czy ten taniec między pragnieniem bliskości a lękiem przed nią ma kres? Bliskość bez lęku jest dostępna tylko osobom o ukształtowanej tożsamości. Potrafią one zaznaczyć własne granice, być blisko partnera, ale traktować go jako odrębną osobę. Potrafią też być same. Nie mylą swych emocji i potrzeb z potrzebami innych, nawet bliskich osób. Warto poddawać refleksji swoje wybory: czy jadę nad morze, bo naprawdę mam na to ochotę, czy to jest jego lub jej ulubione miejsce; a ja może nawet nie wiem, co lubię? Czy idę na studia, bo tego chcę, czy raczej realizuję plan rodziców (przecież nie mogę ich zawieść)? Choć automatycznie twierdzę, że to MÓJ wybór, warto zajrzeć głębiej i obejrzeć motywy. Dopiero wtedy, gdy odróżniam siebie od innych, nie mylę siebie z tobą, mogę budować też część wspólną, czyli „my”, bez poczucia utraty siebie. Często zachęcam pary, by narysowały dwa koła, które obrazują ich relację. Małgosia i Robert narysowali identyczny układ: koła były jedno przy drugim, ale w ogóle się nie dotykały. Brakowało części wspólnej, nie było bliskości. A ta oznacza takie bycie ze sobą, gdy możemy się przy partnerze rozluźnić, odpuścić sobie, co wypada, co powinno się, co „dobrze by było”. To stan podobny do psychicznej „nagości”, gdy nie udajemy nikogo, niczego nie zasłaniamy, lecz z ufnością pokazujemy partnerowi prawdziwych siebie. Aby tak się stało, potrzebna jest spora dawka akceptacji siebie, poczucia bezpieczeństwa, wiara w to, że ludzie i świat są generalnie sprzyjający, że mamy w sobie siłę, a jednocześnie możemy ujawniać swą słabość. Doświadczanie prawdziwej bliskości wypływa z doświadczania bliskości ze sobą. Dlatego warto nauczyć się odczuwać siebie, odkrywać swoje „ja”. To również pomaga ustalić, gdzie leży granica, w której czujemy się blisko i jednocześnie komfortowo z różnymi osobami. Warto przyjrzeć się negatywnym przekonaniom na własny temat, próbować je weryfikować. Zaopiekować się odrzuconymi częściami własnego „ja” i przyjąć siebie takimi, jacy jesteśmy.
Wystaw swoją recenzje